wtorek, 1 kwietnia 2014

Od Riny i Rammsteina - CD historii Rammsteina

-Dobrze, chodźmy do Miry. Ona jest chyba lekarzem. W sumie coś słabo widzę.. i... ii... yegruahfdfvbv- wydukałam z siebie i spadłam niczym głaz na ziemię.
-Matko! Wykrzyknął ogier.
Próbował mnie podnieść. Na chwilę zostawił mnie pod wielkim drzewem w cieniu i natychmiast pobiegł po pomoc. Po kilku minutach nade mną stała Mira przykładając mi do czoła coś co śmierdziało jak nie powiem co.... Łajno jednym słowem. No takie mokre śmierdzące cuś.
Trzepnęłam łbem.
-Fuj! Co to ma być?!
****
-To papka z yyyy..... liścia euk.. eee. liptanusa..?- mówiłem, ale nie mogłem się wysłowić.
-Eukaliptusa debilu.- dokończyła Mira.
Rina miała gigantycznego guza między oczami. Nie wyglądało to zbyt fajnie. Na dodatek klacz która tak ładnie pachniała cuchnęła tym zgniłem eukilaptu coś tam. Popatrzyłem na Mirę z przymrużonym okiem. Szczerze? To za dużo w takich klaczkach słodyczy i tego miziu mizu gmyru gmyru.
***
-Emmm? A tak właściwie co mi jest?- spytałam się Miry.
-Dostałaś w czoło kamykiem. To tylko mały guz. Za kilka dni powinien zniknąć i po problemie. Ale na wszelki wypadek zostawie ci tu korzeń beniaminka. Jakby ból nie ustępował po 5 dniach rozgnieć korzeń i potrzyj o czoło sokiem który wypłynie.
A teraz przepraszam, idę zająć się chorym koniem. Paa!
Porzegnaliśmy Mirę.
****
Wielokrotnie przepraszałem River za to co jej zrobiłem. Ona odpowiadała że nic sie nie stało, ale ja chciałem jej to wynagrodzić. Zaproponowałem jej spacer przy brzegu rzeki:
-Rina, zgodziłabyś się chociaż na spacer?
-Z wielką chęcią! Chodźmy!
***
Ucieszyłam się z propozycji Remka. Chciałam się gdzieś przejść z innym koniem.
Dotarliśmy do wielkiego pola. Ja jako istny żarłacz zaatakowałam biedny owies i Rammstein nie mógł mnie od niego odciągnąć. Kiedy się najadłam poszliśmy dalej. Szliśmy wzdłuż pola. Rozły tam maki i chabry. Nie zauważyłam nawet gdy ogier je zbierał. Gdy wychodziliśmy zza trawy podarował mi piękny bukiet złożony z róży, tulipanów, maków, chabrów i przebiśniegów. To było takie piękne!
***
Pogalopowałem w stronę Głównej łąki. Szarpałem co chwilę Rinę, aby ta się ruszyła i pognała ze mną. Po chwili przekonywań zrobiła to. Pędziliśmy jak szaleni, można powiedzieć, że urządzaliśmy sobie wyścigi. Jak na rasę River jest niesamowicie szybka. Może i szybsza ode mnie. Mijała godzina 17:30. Powoli słońce zachodziło, a my dalej galopowaliśmy przed siebie. Jak małe źrebięta. Po kilkunastu minutach zorientowałem się, że coś jest nie tak. Zatrzymałem się.
***
-Co jest?- spytałam śmiejąc się i łapiąc oddech. -Wymiękasz?
-Nie. Cicho.
Nastawił do przodu uszy. Nasłuchiwał dochodzących odgłosów. To zdecydowanie nie był stukot kopyt, a szmery dzikiego zwierza. Też to słyszałam. Chciałam uciekać, ale ogier złapał mnie za ogon i ciągle uciszał. Zrozumiałam że jesteśmy w niebezpieczeństwie.


Część dalsza wkrótce nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz