- Jeszcze nie miałem okazji pozwiedzać - powiedziałem z pogodnym uśmiechem - Głupota byłoby nie skorzystać.
- To zaczniemy od wschodniej granicy - powiedziała i ruszyliśmy przed siebie. Rosalie opowiadała o stadzie, o koniach, kto jaki jest i o terenach. Przy każdym na chwilę zatrzymywaliśmy się i opowiadała o nim. Muszę przyznać, że co jak co, ale tereny na tym stadzie to mają wspaniałe. Obeszliśmy już trzy granice. Teraz Rosalie zatrzymała się przed ciemnym lasem, przed którym stało dwóch strażników. - Las wygnańców - powiedziała - mówią o nim różnie, poznasz się. Wystarczy wiedzieć, że lepiej tam nie wchodzić. Zainteresowany kiwnąłem głową. Rosalie jednak nie miała zamiaru ciągnąć tematu. Poszliśmy dalej. Robiło się ciemno, wszystkie komary i muchy zaczęły nieznośnie bzyczeć nam koło uszu. - Wieczorem są nie do wytrzymania - powiedziała klacz odganiając się od owadów. - Ech... lato idzie - westchnąłem - będzie ich coraz więcej. - Spotkajmy się jutro, i tak nic już nie zobaczymy - zaproponowała - Tutaj? - klacz kiwnęła głową - zgoda, miłej nocy i dziękuje. **** Następnego dnia biegłem galopem przez las. Uwielbiałem to, bez względu na pogodę, czas i wszystko inne, po prostu to kochałem. Biegłem w stronę łąki, kiedy nagle wpadłem na Rosalie. Wyhamowałem gwałtownie. - Hej! Sorry za hamowanie, nie spodziewałem się, że ktoś tu będzie. - Nie ma problemu, ale... - zrobiłą krótką pauzę - Mieliśmy kontynuować spacer, ale znalazłem piękne miejsce, to wielka łąka pełna kwiatów, pagórków i drzew. Należy do terenów? < Rosalie, CeDee? Za końcówkę przepraszam - brak weny > |
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz