Jak byłam jeszcze mała, uwielbiałam się
bawić z Markiem. Bawiliśmy się bardzo długo i bardzo często. Niestety na
naszej ulicy wybuchł wielki pożar. Próbowałam uciekać, ale nie mogłam,
ponieważ mój boks był zamknięty. Nawet nie dałam rady wyważyć drzwi od
boksu. Sytuacja się pogarszała. Nagle było coraz więcej dymu, więc się
trochę zaczęłam dusić. Na szczęście Mark mi pomógł wyjść. Kiedy
uciekaliśmy, szukaliśmy rodziców, aby im pomóc, ale powiedzieli, że
poradzą sobie. Niestety nie przeżyli... W końcu się rozeszliśmy. Po
kilku godzinach nagle zauważyłam taśmę do odgradzania terenu i kartkę,
na której było napisane: "Strefa afrykańskiego pomoru koni. Wstęp
wzbroniony." Słyszałam coś o tej chorobie, więc postanowiłam uciekać,
aby się nie zarazić, bo podobno konie prawie zawsze umierają, gdy na tą
chorobę zachorują. Po kilku szukałam chwilach szukałam stada, w którym
mogłabym zamieszkać. Lecz nagle coś zauważyłam... A dokładniej konia,
który przypominał mojego brata. Podeszłam i się zapytałam:
- Mark? - Kelly? -odpowiedział Mark. - Co tu robisz? - Wędruję, a ty? - Ja też... C.d.n. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz