Każdy mój krok sprawiał ból. Ale nie ból fizyczny, lecz wewnętrzny.
Zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie musiałam być taka
przygnębiona. Znalazłam stado, poznałam Remusa... jednak... jednak brak
mi było tych momentów z dzieciństwa gdy chodziłam na spacery z matką.
Była chora i wcale nie musiała ale wiedziała, że to kocham i dlatego to
robiła. Teraz rozumiem jak wielkim wysiłkiem wewnętrznym musiała się
wykazać by pokonać tą całą frustrację i panoszącą się po jej ciele
zarazę. Mimo to... do ostatniej chwili była uśmiechnięta. Pamiętam
jeszcze jak mówiła "Czekałam na ciebie całe życie". Może więc powinnam
ją naśladować...? Walczyć z przeciwnościami losu i mimo to być
szczęśliwą? Odnajdywać pozytyw w każdym źdźble trawy, każdym podmuchu
wiatru... tak chciałabym żyć.
- Ale nie mogę.- dokończyłam na głos. Widziałam, że przypatruje mi się
czwórka koni, pasąca się w ciasnym stadku. 3 klacze i jeden ogier.
Wiedziałam już, że starają się o jego względy i myślały, że będę ich
przeciwniczką. Ja nie miałam takich zamiarów i skierowałam swe kroki na
miejsce gdzie trawa miała żywsze kolory. Nie zastanawiałam się długo i
zaczęłam ją jeść. Śmiać mi się chciało, bo wszystkie klacze patrzyły na
mnie z uwagą. Z drugiej strony to trochę krępowało i w końcu zaczęła
mnie ogarniać lekka złość. Zaczęłam więc dla odstresowania kłusować
wokół łączki. Oczywiście tamte wodziły za mną wzrokiem jak szalone więc w
końcu nie wytrzymałam. Podbiegłam do nich i powiedziałam z lekkim
wyrzutem:
- Mam coś przyczepione do ogona, że tak się na mnie patrzycie?- jedna
parsknęła w odpowiedzi, dwie pozostałe patrzyły się na mnie z
oburzeniem. Jak ja miałam czelność im zwrócić uwagę, och! Jestem
nieśmiałą, to prawda, ale nie przesadzajmy. Czułam się jak
prześladowana!
- My tylko... Jestem Rosalie.- w końcu zdecydowała się odezwać pierwsza.
Była srokata i trochę niższa ode mnie. Mimo to miała zgrabną sylwetkę i
(gdyby nie to gapienie!) wyglądała na całkiem miłą. Mimowolnie się do
niej uśmiechnęłam.
- Ja Lian. Jestem tu od bardzo niedawna i poznaję tereny...- nie
dokończyłam, bo nagle kara klacz z blond włosiem westchnęła ze
zdziwienia:
- Tak całkiem sama?!- była wręcz przerażona tym faktem, czego ja zupełnie nie zrozumiałam.
- No... tak. Takie dziwne?- chyba wydałam im się nienormalna bo
spojrzały po sobie. Nawet nie zauważyły, że przy chwili wolnego ich
kochaś uciekł w siną dal. No może ta jedna, bo zaraz zawołała:
- Cześć!- wszystkie jej odpowiedziałyśmy i tamta odbiegła dzikim cwałem.
Chciałam się zaśmiać, ale to mogłoby urazić resztę towarzystwa, na co
nie chciałam się wcale narażać. W końcu znów wróciłyśmy do mojego
tematu.
- Skoro nie masz przewodnika... To może my cię oprowadzimy, co?- byłam
wręcz wniebowzięta. Same z siebie zaproponowały mi spacer i to jeszcze
długi! Wiedziałam, że będzie mi tu lepiej, ale ze aż tak? Uśmiechnęłam
się promiennie.
- Skoro naprawdę chcecie... to o tym tylko marzę!- zaśmiałyśmy się chwilę i kłusem ruszyłyśmy w stronę pobliskiego lasu.
<Rosalie? Moonlight?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz