Szłam przed siebie powolnym, dostojnym krokiem, zostawiając w tle lodowe
ślady. Bez celu kroczyłam w zimową otchłań, mijając po drodze tutejszą
roślinność bogato przybraną czapami ze śniegu. Nagle dało się dostrzec
jakąś minimalną zmianę otoczenia, następnie coraz większą, aż chłód
ustąpił miejsca ciepłemu, wiosennemu powietrzu. Przyśpieszyłam, mniej
więcej do kłusa. Moje nozdrza wprost chłonęły słodki zapach kwitnącego
kwiecia. Stanęłam na skraju pobliskiej łąki i rozejrzałam się bacznie
dookoła. Nie doszukałam się tubylców..., więc niczym źrebię zaczęłam
tarzać się w koniczynie i dzikich stokrotkach. Z jednej strony poczułam
ulgę, a z drugiej - wstyd. Wstałam i ku swemu zdumieniu zobaczyłam z
zaciekawieniem przypatrującą mi się klacz. Miała charakterystyczną,
białą strzałkę na pysku, która pierwsza rzuciła mi się w oczy.
- To nie tak... - zaczęłam lekko zdenerwowana. Nieznajoma podeszła do mnie bliżej.
- Też tak czasem robię - odezwała się spokojnie, nie zwracając uwagi na
mój 'wybryk'. Wymieniłyśmy się nieśmiałymi uśmiechami. - Jestem Neytiri -
przedstawiła się z powagą w głosie.
- Lucy - rzekłam i podałam jej kopyto, lecz szybko zabrałam. Nie chciałam by na jaw wyszło... moje przekleństwo.
- To tereny pewnego stada. Jesteś nowa? - zagadnęła klacz.
- Nie, nic o tym nie wiem - osłupiałam na chwilę. Spojrzałam na nią pytająco.
(Neytiri, dokończysz?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz