W tym rozdziale będzie opisane pierwsze spotkanie Rudego i Rota, a także niezwykła podróż
Dzień zapowiadał się wspaniale. Jak dla mnie każdy dzień był wspaniały, no, są małe wyjątki. Przechadzałem sie po lesie, który budził się do życia. Ach... słońce prześwitujące przez pierwsze listki, kolki, leśna gleba, drzewa ( a głównie sosny, na tym obszarze ) śpiewające ptaki i gdzieniegdzie przelatujące zwierzęta. Nagle zza drzewa wyłonił się lisi pysk. Uwielbiam lisy, długo by wymieniać dlaczego. Uśmiechnąłem się tą moją piękną mordką i podszedłem do zwierzaka. Ten, jakby zaskoczony, wyszedł i spojrzał na mnie badawczo.
- Rudy, miło poznać - powiedziałem
- Rotfusch, ale... Ty mnie rozumiesz? - spytał zdziwony
- Moim żywiołem jest moc, umiem rozmawiać ze zwierzętami - mruknąłem - Rot.. zdaje się, że to również znaczy rudy
- Zdaje się... konkretnie Rudy Lis, wybacz, trochę się spieszę. - powiedział
Odbiegł i tyle go widziałem. Ech...
Szedłem tak i szedłem, kiedy nagle do mnie dotarło... to już nie był Nasz Las, ale... przecież nie wylazłem za tereny, do granicy daleko.
Tuż pode mną ziemia zaczęła się trząść. Co tu się, na grzywę mojej matki, dzieje?! Stałem i tylko obserwowałem co się dzieje, nic nie mogłem zrobić, a bezlisność jest najgorsza! Nagle coś trzasnęło mnie w łeb. Nie widziałem tego, od razu skuliłem uszy. Wszystko koło mnie szumiało, warczało, hałas był nieznośny! Cios w głowę powtórzył się, tym razem mocniejszy. Upadłem bez sił czekajac na to, co nieuniknione
*****
Otworzyłem leniwie jedno oko. Potem drugie, równie leniwie. Ziewnąłem, wstałem i otrząsnąłem się. Gdzie ja jestem... znowu się w coś wkopałem, ech!
- Widzę, że pan szanowny się obudził - usłyszałem za soba
Gwałtownie się odwróciłem. Stał za mną ten sam lis, którego spotkałem wczoraj.
- Em... Możesz powiedzieć, gdzie jesteśmy? - spytałem rozglądając się dookoła. Wszystko było tutaj takie... jak w jakiejś dżungli. Rosły tu bujny drzewa, bananowce, dużo skał porośniętych mchem, a jednoczesnie... tak spokojnie...
- Na terenach stada Winged Hooves... - mruknął
- Tereny WH to ja dobrze znam i to mój drogi do nich nie należy! - zaprzeczyłem
- Nie rozumiesz, trafiliśmy do jakiejść rozpadliny... trudno mi powiedzieć. Trzeba się wydostać, niewaidomo, co tu spotkamy!
Wytrzeszczyłem oczy. Oj, mały mówi prawdę. Westchnąłem głęboko i uklęknąłem.
- Wskakuj na grzbiet - powiedziałem - w razie ucieczki odbiegniemy razem.
Rotfusch bez wahania wskoczył na mój grzbiet. Wstałem i obaj poszliśmy zwiedzać tereny. Po chwili moim oczom ukazała się wspaniała zatoka.
- Zobacz tam! - powiedziałem wskazujac głową jezioro.
Było niezwykle spokojne, rosło przy nim wiele drzew. Woda zdawała się jedynie lekko falować; nie było tu słychać ptaków, co jakiś czas jakaś znudzona życiem mucha lądowała przy wodzie. Wtedy jakaś nie znudzona życiem ryba szybko ją chwytała i cisza znowu łapała to miejsce. Gałęzie większych drzew prawie że dosięgały wody. Ich cienie dawały schronienie młodym rybom, żabom i... czemuś jeszcze. Zaskrońcowi, zdaje się.
- Cienista Zatoka... - wyszeptałem - jak tu spokojnie..
- Jakby czas się zatrzynał - mruknął jak echo lis wpatrzony w dal...
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz